PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
plakat:
Stefan Kanfer
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław, 2012
stron: 280
Jeżeli ktoś miał wątpliwości, którego z wielkich aktorów – Jamesa Deana, Marlona Brando czy Steve’a McQueena, nazwać można największym buntownikiem w historii kina, książka autorstwa Stefana Kanfera z pewnością w rozwiązaniu tego dylematu nie pomoże. Wręcz przeciwnie, wzbogaci tę galerię o jeszcze jedną wyjątkową postać. Tego, który zwykł dzielić ludzi na profesjonalistów i dupków, a ze światem problem miał taki, że wszyscy zawsze byli o kilka drinków do tyłu. Taki właśnie był Humphrey Bogart z nieodłączną szklaneczką czegoś mocniejszego w dłoni i nadpalonym chesterfieldem w kącikach ust. Szczery, elokwentny, obdarzony dobrym refleksem i poczuciem humoru, które nie każdemu przypaść miało do gustu.

Bogart zwykł buntować się przeciw wszystkim i wszystkiemu. Nie mógł znaleźć wspólnego języka z oziębłą matką (Maud Humphrey była znakomitą ilustratorką i nieustępliwą feministką), notorycznie podważał też szkolne, i nie tylko, autorytety. Wiele trudu kosztowało go znalezienie szczęścia w małżeństwie (żonaty był cztery razy, a do jego związku z Mayo Methot nie bez kozery przylgnęła łatka „bitnych Bogartów”), a kolejne epizody wieloletniego sporu z Jackiem Warnerem stanowią po dziś dzień wdzięczne karty zakulisowej historii Hollywood. Kolejne przejawy niezgody na otaczającą rzeczywistość różniła jedynie forma. Kiedy było trzeba, potrafił wygarnąć wprost, za co zdarzało mu się chociażby wylecieć ze szkoły, kiedy indziej, w imię większego dobra (najczęściej pracy), wolał trzymać język za zębami, smutki topiąc w modnych knajpkach w Nowym Jorku czy Los Angeles. Bowiem obok papierosów, alkoholu i zapewne też kobiet największym uzależnieniem i obsesją Humphreya Bogarta była właśnie praca.

Na to, że Bogie został aktorem, złożyło się pewnie wiele czynników, a niepoślednią rolę odegrał, a jakże, przypadek. Po krótkim epizodzie wojennym, jak wielu młodych weteranów, z nieco zwichniętą psychiką, imał się różnych zajęć. Za sprawą przyjaciela z lat dziecinnych Billa Brady’ego jr., a może bardziej jego ojca, wziętego producenta teatralnego, a później i filmowego, młody Bogart rozpoczął swoją przygodę ze światem sztuki. Co prawda, początkowo w roli... gońca, ale z uwagi na niezwykle dynamiczną sytuację w branży szybko rozszerzył swoje zawodowe kwalifikacje. Był zatem dublerem, operatorem sceny, scenarzystą, zaliczył małą reżyserską przygodę, by wreszcie dostawać niewielkie role na drugim planie. Grywał zazwyczaj, zgodnie zresztą ze swoim pochodzeniem, młodzieńca z dobrego domu, który w spektaklu pojawia się tylko dlatego, by reżyser mógł „oczyścić” scenę z pozostałych bohaterów i sprawnie przejść do kolejnego aktu. Pierwsze role Bogarta spotykały się, delikatnie mówiąc, z dość chłodnym przyjęciem, w czym brylował zwłaszcza popularny krytyk Alexander Woollcott. To właśnie jego słowa, napisane po jednej ze sztuk: „Młody człowiek, który ucieleśnia tegoż potomka wyższych sfer, jest, jak to się zazwyczaj litościwie określa – niedostateczny”, odegrały ważną rolę w zawodowym życiu Bogarta, stanowiąc dla niego doskonałą motywację.

Zastanawiając się nad fenomenem Bogarta, pisząc o kolejnych przełomach w jego karierze, jakim były m.in. role w „Skamieniałym lesie” (najpierw na deskach teatru, później w kinie), „High Sierra” czy „Sokole maltańskim”,Stefan Kanfer zwraca uwagę na kilka wzajemnie dopełniających się czynników. Bogie do swojego zawodu był przygotowany jak mało który aktor, choć de facto nie odebrał w tym kierunku żadnego wykształcenia. Zanim zaczął pojawiać się na pierwszym miejscu w napisach (o co w Hollywood toczyły się prawdziwe wojny), na swoim koncie miał cały szereg mniejszych ról – na Broadwayu czy w dość topornych produkcjach klasy B. Gardził modną podówczas metodą wywodzącą się z teatru Stanisławskiego, przeciwstawiając temu swoją własną metodę – prób i błędów. Gdy tak naprawdę zadebiutował na srebrnym ekranie, dobiegał czterdziestki, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Każda jego kolejna rola nosiła znamiona pewnej samoświadomości, choć niewątpliwemu talentowi często trzeba było pomóc. „Aktor, który lubił roztaczać wokół siebie aurę samotnika, który upierał się, by iść własną drogą, w rzeczywistości najbardziej ze wszystkich gwiazd grających główne role potrzebował przewodnika. Bez utalentowanego szefa był skazany na powtarzanie siebie w jednej produkcji za drugą” – konstatuje Kanfer. Takimi osobami z pewnością był Nicholas Ray czy jego wieloletni przyjaciel (także od kieliszka) John Huston. Atutem Bogarta było jednak to, że kiedy zachodziła taka potrzeba, potrafił słuchać.            

Wertując opublikowaną nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego książkę Stefana Kanfera, wieloletniego krytyka tygodnika „Time” i autora kilkunastu biografii, musi zrodzić się pytanie, skąd w ogóle taki pomysł. O Bogarcie przecież napisano już wszystko. Od monumentalnej biografii pióra Ann M. Sperber i Erica Laxa po chociażby wspomnienia domniemanej kochanki czy książkę napisaną przez syna aktora – Stephena. W zasadzie trudno znaleźć mi jednoznaczną odpowiedź na to pytanie, co jednak w żaden sposób nie umniejsza znaczenia publikacji, którą właśnie trzymam w ręku. To bowiem wnikliwe i bardzo interesujące studium Bogarta nie tylko jako aktora, ale i człowieka. Wydaje się, że osią opowieści jest jednak dla Kanfera kariera najwybitniejszego aktora w dziejach kina, ale jednocześnie autor nie zapomina o wszystkim tym, co się na nią złożyło. O blaskach i cieniach życia w świetle reflektorów, o często niełatwych wyborach i niechęci pójścia na kompromis czy ucieczkach w chwilach największego kryzysu na pokład ukochanego jachtu, gdzie wydaje się, że Bogart był dużo bardziej szczęśliwy niż w miejskiej dżungli.  

Kanfer barwnie opisuje amerykańską rzeczywistość, w której przyszło funkcjonować Bogartowi, nie stroniąc też od zawadiackich wycieczek w stronę Hollywood. „Humphrey Bogart. Twardziel bez broni” (druga część tytułu to słowa mistrza czarnego kryminału Raymonda Chandlera) w anegdotycznym tonie rzuca światło na to, jak wyglądała praca na planach filmowych późniejszych wielkich przebojów. Od wymiany „uprzejmości” z Jackiem Warnerem, przez fascynacje Trumanem Capote po podstawówkowe żarty, w jakich brylował Bogart wraz z Peterem Lorre. Ciekawe są ostatnie dwa rozdziały, w których autor, z różnych perspektyw, przygląda się temu, jak tworzył się kult Humphreya Bogarta po jego śmierci. To swoiste „życie po życiu”, które trwa przecież po dziś dzień.

„Humphrey Bogart. Twardziel bez broni” to książka niesamowicie wciągająca. Nie boję się powiedzieć, że to jedna z ciekawszych biograficznych propozycji, jakie miałem ostatnio okazję czytać. W jej recepcji pojawia się jednak mała, ale momentami irytująca rysa, związana z redakcją tekstu (pojawiają się błędy w nazwiskach, jak chociażby w przypadku Umberto Eco). Ale półżartem, może to właśnie pasowałoby do Bogarta. Wielkiej gwiazdy, wybitnego aktora, który przecież... seplenił.                
 






Kuba Armata
opis redakcji
  6.05.2013
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll