PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
plakat:
Stanisław Różewicz
Wydawnictwo Iskry
Warszawa, 2012
stron: 221
9 listopada minęła czwarta rocznica śmierci Stanisława Różewicza, znakomitego reżysera i scenarzysty, wieloletniego szefa Zespołu Filmowego „Tor”, a przede wszystkim – fantastycznego człowieka, autorytetu etycznego i artystycznego dla wielu pokoleń filmowców. Książka „Było, minęło... W kuchni i na salonach X Muzy”, przygotowana przez Pawła Różewicza, syna artysty (zdobią ją rysunki jego autorstwa), ma charakter autobiografii złożonej ze wspomnień reżysera dotyczących głównie jego aktywności zawodowej. Różewicz pisze – ze swadą, humorem, ale i refleksją – o pracy nad filmami, zmaganiach z artystyczną materią, ale i z cenzurą, tajnikach zawodu reżysera, licznych podróżach, wspomina najbliższych przyjaciół i współpracowników.

Z kinematografią związał się tuż po zakończeniu wojny. „Do filmu wprowadził mnie reżyser Jerzy Zarzycki, z którym byłem w kontakcie listownym. 'Niech pan robi maturę i przyjeżdża...' – pisał” – tak zaczyna się wspomnieniowy tom Różewicza. I dodaje: „W trzy dni po maturze, z walizeczką, którą dał mi Tadeusz (wybitny poeta i dramaturg, brat reżysera – dop. ja), pojechałem do Łodzi. Pierwszy raz znalazłem się w atelier filmowym”. Już w 1946 roku asystował przy filmach Zarzyckiego: „Jutro premiera” (praca nad scenopisem; do realizacji jednak nie doszło), „Zdradzieckie serce” i „Nawrócony”. Rok później zadebiutował jako reżyser – wspólnie z Wojciechem Jerzym Hasem – krótkometrażowym dokumentem „Ulica Brzozowa”, o żyjących wśród ruin mieszkańcach powojennej warszawskiej Starówki. Później przyszła asystentura u Zarzyckiego przy realizacji „Robinsona warszawskiego” (1948; film wszedł do kin w 1950 roku pod tytułem „Miasto nieujarzmione”), pełnienie funkcji II reżysera na planie „Warszawskiej premiery” (1950) oraz „Pierwszych dni” (1951) Jana Rybkowskiego i wreszcie debiut fabularny – „Trudna miłość” (1953) według scenariusza napisanego wspólnie z Romanem Bratnym.

Kino fascynowało Stanisława Różewicza od dziecka, podobnie jak jego braci: Tadeusza i  najstarszego Janusza (poeta, podporucznik Armii Krajowej, zginął 7 listopada 1944 roku). Edukację filmową pobierali w Kinemie. „Kinema było jedynym kinem w Radomsku. Właścicielem była Ochotnicza Straż Ogniowa. Bilet normalny kosztował 50 groszy, na poranki 25. Na balkonie mieściły się loże – starosty i komisarza policji. (...) Godzinę przed otwarciem kasy krążyłem już przed Kinemą. (...) Wreszcie nadchodziła ciemnowłosa kasjerka z teczką, w której przyniosła bilety. Była piękna. Z jej nadejściem zbliżała się chwila, kiedy otworzą się drzwi Kinemy, znajdę się na widowni i z ekranu spłynie na mnie świat niezwykłych obrazów i emocji ” – wspomina przyszły reżyser. Kinu swej młodości poświęcił Różewicz nostalgiczną impresję dokumentalną „Kinema” (1999). Pięć lat wcześniej zrealizował – według scenariusza napisanego wspólnie z Tadeuszem –   przejmujący dokument „Nasz starszy brat”. Notabene, bracia nie ograniczali się do biernego oglądania filmów. Stanisław już w szkole powszechnej próbował swych sił na scenie. W „Bajce o zaklętej królewnie” – jak wspomina – wystawionej przez pana Strzelichowskiego, surowego nauczyciela robót ręcznych i śpiewu, zagrał rolę... Muchomora.

Dużo miejsca w „Było, minęło...” poświęca Różewicz najbliższym przyjaciołom, a zarazem współpracownikom: bratu Tadeuszowi, Kornelowi Filipowiczowi, Janowi Józefowi Szczepańskiemu, z którymi często pisał scenariusze, Stanisławowi Lothowi (operatorowi), Tadeuszowi Wybultowi (scenografowi), Włodzimierzowi Śliwińskiemu (kierownikowi produkcji). Z bratem i Filipowiczem założyli nawet – 1 kwietnia 1958 roku – „nieformalną” spółkę „Miczura-Film”, przyjmując nazwę od imienia ulubionej kotki Kornela. Niezwykle zabawne jest wspomnienie Antoniego Lipińskiego, rekwizytora, dla którego nie było rzeczy niemożliwych do zdobycia dla potrzeb filmu. „Jeśli powiecie, że na jutro potrzebny jest krokodyl, Lipiński zapyta tylko, na którą godzinę i czy krokodyl ma być duży czy mały. Może się zdarzyć, że zamiast krokodyla przyniesie papugę i będzie tłumaczyć, że dla filmu będzie lepiej, jeśli zamiast krokodyla zagra papuga”. Różewicz miał szczęście do ludzi, którzy zawsze z wielkim oddaniem z nim pracowali. Tak to już bywa, że gdy się wiele z siebie daje, otrzymuje się w zamian jeszcze więcej.

Stanisław Różewicz był nie tylko znakomitym artystą, ale i cenionym pedagogiem. Pracę w łódzkiej szkole filmowej rozpoczął już w 1956 roku. Jego artystyczne credo zawiera się w zdaniu, które często powtarzał studentom: „Mówiłem, że reżyser to chirurg i psycholog i że nie powinni się wzorować na reżyserach, którzy bardziej kochają siebie niż film”. Uczył dziesięć lat. W 1967 roku został kierownikiem artystycznym Zespołu Filmowego „Tor”, którą to funkcję pełnił – z przerwą w latach 1969-1971 – do roku 1980. Praca w zespole była w pewnym sensie przedłużeniem działalności pedagogicznej. Swą wiedzą i doświadczeniem zawsze chętnie dzielił się z młodszymi twórcami, którzy pracowali w Torze, choć nie tylko z nimi. W Torze nie ogłaszano nigdy żadnych manifestów, styl pracy – jak podkreśla Różewicz – rysował się w praktyce. „We wzajemnych kontaktach darzyliśmy się zaufaniem. Chciałem mieć w zespole ludzi, z którymi mam ochotę spotykać się i rozmawiać o filmie”.

W 1987 roku – podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni – miałem okazję przeprowadzać wywiad z Różewiczem z okazji premiery „Anioła w szafie”. Kiedy po skończonej rozmowie zapytałem o autoryzację, zdziwiony reżyser powiedział: „Przecież panu zaufałem. Nie wyobrażam sobie, że może pan wsadzić w me usta słowa, których nie wypowiedziałem. A co powiedziałem, to powiedziałem, przecież nic zmieniać nie będę, więc niech pan siada i spisuje”.      
 
Jerzy Armata
opis redakcji
  25.11.2012
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll