PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Kiedy Jerzy Hoffman w swoim ulubionym domu nad jeziorem, w Sikorach pod Ełkiem, po raz pierwszy wspomniał o tym filmie, nie bardzo wierzyłem, że naprawdę może dojść do jego realizacji. Jerzy rzeczywiście od bardzo dawna, bo od ponad dwudziestu lat, nosił w sercu ten projekt.

Tak więc po powstaniu pierwszej wersji scenariusza, napisanej przez Józefa Hena, zamknęli się z drugim reżyserem Krzysztofem Zbierankiem i z operatorem Jurkiem Gościkiem we wspomnianej rezydencji na Mazurach i zaczęli rozkładać tekst na poszczególne sceny, próbując uwspółcześnić nieco drętwy i okropnie eklektyczny język Józefa Kraszewskiego.


Oni pracowali nad scenariuszem, zaś Jerzy Michaluk wytrwale walczył z bankami, starając się o kredyt na finansowanie filmu. Nie zazdrościłem mu tej misji, albowiem po komercyjnych sukcesach "Ogniem i mieczem" oraz "Pana Tadeusza" oraz spektakularnych klapach finansowych naśladowców, banki szczelnie zatrzasnęły przed filmowcami tak hojnie do tej pory otwarte kiesy.


Z Michalukiem głowiliśmy się też nad strategią filmu, a przede wszystkim, jakie i gdzie zbudować dekoracje. Trzeba przecież było odtworzyć, a właściwie wymyśleć całą starosłowiańszczyznę…


– Jędrek trzeba to wszystko tak logistycznie ułożyć, żeby nie miotać się po całym kraju, bo to nie ten budżet, to nie "Ogniem i mieczem".
– Mamy wielką scenę pomiędzy prastarymi dębami, a to dla nas albo Wolin, albo Rogalin.
– Dobra! Pojedziemy we dwóch na dokumentację, a potem dopiero zawieziemy Jerzego. Niech pracują nad scenariuszem, bo go chyba nigdy nie skończą.


Wyruszyliśmy więc w drogę. Dokumentacja jest najprzyjemniejszą częścią pracy w każdym filmie. Jedzie się po wytyczonej trasie, zwiedza nieznane miejsca, scenograf fotografuje i notuje, a producent trapi się, gdzie tu pomieścić sto osób ekipy, no i ile te miejsca będą kosztować. Praca z Jerzym Michalukiem jest nieco odmienna, bo kocha on architekturę i piękne krajobrazy, a więc ma się w nim potężne wsparcie. Pierwsze kroki skierowaliśmy na Wolin. Niestety, nie udało się nam znaleźć nawet połowy potrzebnych obiektów. W drodze powrotnej do Warszawy postanowiliśmy zatrzymać się w okolicach Muzeum Archeologicznego w Biskupinie, w którym tak dobrze nam się pracowało przy "Ogniem i mieczem".


Minąwszy Żnin, stolicę regionu zwanego Pałuki, wjechaliśmy w niesamowity krajobraz tej mało znanej turystom, przepięknej krainy. Ogromny, jedyny w Polsce, rezerwat jodeł zwanych daglezjami, sprowadzonymi z Anglii w wieku XIX przez prominentnego arystokratę, piękne jeziora o niesamowitych kształtach, aż nasyciwszy oczy i serca, poczuliśmy głód… Jak na zawołanie, w samym środku lasu, pojawił się przedziwny zajazd, reklamujący kuchnię bałkańską. Czysta abstrakcja! Sala była kompletnie pusta. Nie było nawet barmana, co o 13.20 wydawało się co najmniej dziwne. Leżące na stole menu zapowiadało niezłe jadło, tylko u kogo je zamówić? Po krótkich nawoływaniach udało się przywołać kelnera, którego uroda i akcent zdradzały południowe pochodzenie, i który z wyraźnym zdziwieniem przyjął od nas zamówienie, uczciwie uprzedzając, że to potrwa dłuższą chwilę, bo kuchnia dopiero co została uruchomiona. Na szczęście błyskawicznie podał dobrze schłodzone piwo. Sączyliśmy więc je z lubością, aż tu nagle pojawiły się trzy hoże blondyny i zasiadły na wysokich stołkach barowych, ale w pozach dość niezwykłych albowiem tyłem do lady, a przodem do nas. Ich uśmiechy nareszcie rozjaśniły nam w głowach, gdzie jesteśmy. Po krótkiej rozmowie w pięknym języku Puszkina i Lermontowa, zorientowały się, że naprawdę jesteśmy głodni, ale jedynie dań bałkańskich. Zostaliśmy znowu sami. Wtedy zrozumieliśmy sens utrzymywania tego sporego kompleksu w leśnej głuszy, bez żadnego znaku po drodze ani najmniejszej reklamy. Ale warto było czekać! Mięsiwa z grilla okazały się wyborne.


Przed wyjazdem, przez ponad miesiąc staraliśmy się z moją prawą ręką, Anną Bohdziewicz, narysować główne obiekty zdjęciowe: Dwór Popiela, Zagrodę Wisza, Osadę Rybacką, a przede wszystkim Świątynię Świętowita. Budowle ogromne z wielkich bali drewnianych zostały wycenione przez wydział budowy dekoracji na niebotyczną sumę, która była prawie połową budżetu całego filmu. Rulon z rysunkami spoczywał w bagażniku Jurkowego Volvo. Uruchamiając pracownię, byłem już po długich poszukiwaniach jakichkolwiek dokumentacji i podpowiedzi ekspertów, ale oni głównie się sprzeczali czy Świętowit (zwany też Światowidem) stał na otwartym powietrzu w środku kręgu z dużych, polnych kamieni, czy też otoczony był drewnianą palisadą… Kiedy zwierzyłem się z tych wątpliwości Hoffmanowi, on wygłosił sakramentalną formułkę:


– Stary! Ile razy mam Ci powtarzać, że robimy film, a nie wykład historyczny. Róbcie jak uważacie, żeby było ciekawie i w miarę wiarygodnie… I niech nam udowodnią, że tak nie było, a?


Będąc w Biskupinie, dyrektor muzeum, nasz dobry znajomy – Wiesław Zajączkowski, podjął nas w swoich biurowych apartamentach i zakwaterował w gościnnych pokojach PAN-u. Mowy nie było o ucieczce do hotelu. Kolacja i słynna nalewka – miodówka skłoniły do rozmów:


– Wiesiu, pojeździliśmy po twoich okolicach i wychodzi nam, że właściwie w promieniu piętnastu kilometrów moglibyśmy nakręcić cały film. Oczywiście jak użyczysz nam część swojego terenu w Biskupinie.
– Koledzy drodzy! Na jutro zwołam sztab: nadleśniczy, wójt gminy i przedstawię wam naszego majstra budowlanego, mojego krewniaka. A teraz polej miodówki i głowa do góry.


Rano, nadleśniczy bardzo szybko przystał na wynajem terenów do niego należących i zobowiązał się do wycięcia potężnych topoli, najlepszego materiału do imitowania grubych bali dębowych. Wójt obiecał użyczyć opustoszałą halę PGR na budowę wnętrz dworu Popiela, a majster Kazimierz Pawlak, co nie jeden budynek skansenowy miał w swym dorobku, wziął ode mnie rulon rysunków i pod wieczór pojawił się z kosztorysem… pięciokrotnie niższym od tego, który otrzymaliśmy w Warszawie.


Byliśmy w domu! Przez następne miesiące dekoracje rosły jak na drożdżach. Wiedzieliśmy też, że nie obędzie się bez pewnej porcji efektów komputerowych, by odtworzyć świat praojców. Summa summarum okazało się, że w okolicach Żnina i Biskupina, czyli na prastarych Pałukach, właściwie w miejscu, gdzie teoretycznie toczyła się akcja "Starej baśni" Kraszewskiego, mamy w zasięgu ręki nie tylko wspaniałe lasy i jeziora, ale i brygady doświadczonych cieśli. Producent promieniał! Mieć prawie cały film w jednym miejscu to marzenie każdego kierownika produkcji. Taka praca to też niesłychany komfort dla scenografa. Trzeba po prostu współpracować z właściwymi ludźmi. Nie każdy film musi być gehenną... Odpukać w niemalowane, żebym nie zapeszył…


Zdjęcia ruszyły gładko i właściwie toczyły się bez większych problemów, aż do pamiętnego dnia szturmu wojów na gród Popiela. Gromady rozsierdzonych niegodziwością Popiela, otoczyły szczelnie fortyfikacje dworu. Wysokiej palisady broniła potężna brama z opuszczanymi kratami, nadzianymi kutymi szpikulcami, które można było spuszczać w razie szturmu (tę dekorację zbudowaliśmy nie metodami filmowymi, ale by po wieczne czasy wzbogaciła zabudowania Biskupina).


Dwupiętrowa brama miała w suficie szeroki otwór, nad którym wisiała potężna kadź z wrzącą smołą, którą można było podstępnie wylać na zakleszczonych pomiędzy dwoma kratami szturmujących…


Po wielu przygotowaniach, próbach opuszczania krat, zrobienia ponad 500 litrów kisielu zabarwionego na czarno jakimś jadalnym składnikiem, przyszedł czas próby generalnej. Słońce zaczęło się już chylić ku zachodowi, a więc czas naglił.


Jerzy Hoffman przy monitorach, krzyczał przez tubę:

– Uwaga! Powtarzam wszystkim! To jest próba „na sucho”! Rozumiecie? Na sucho! Oni Was atakują, bramy opadają a jak będą w środku to lejecie na nich tę parującą smołę! Ale tak naprawdę dopiero na zdjęciach a teraz „na sucho”! Czy wszyscy na swoich miejscach? No to ruszamy. Akcja! 


Gromady wojów, pośród których można było rozpoznać twarze wielu znanych aktorów, ruszyły z gniewnymi okrzykami ku bramie.
– Uwaga! Leci pierwsza krata! Dobra! Teraz druga! Są w potrzasku, łatwy cel! Teraz wyczuwają niebezpieczeństwo, patrzą przerażeni w górę…
– Leje się smoła! Reagujecie na zalewający was wrzątek… Więcej strachu! No mówię, że leje się smoła! Smoła się leje, do cholery, strach przed wrzątkiem! Co jest, kurwa, przecież LEJE SIĘ NA WAS SMOŁA!


W tym momencie kaskaderom puściły nerwy i przechylili ogromny kocioł… Warto sobie wyobrazić zadarte twarze zasłużonych aktorów, ich oczy, otwarte usta zapełnione czarną mazią. Czarne pobojowisko z wolna wyciekało z bramy…


Zapanowała zadziwiająca cisza. Jerzy zerwał się na równe nogi, zrzucił czapkę i kurtkę, wdeptał je w błoto i z zaciśniętymi pięściami ruszył ku bramie.


– Wy skurwysyny! Ryczałem: Na sucho!!! Na sucho! Próba miała być na sucho!
– Ale panie reżyserze! Pan tyle razy krzyczał: „Leje się smoła!”, że myśmy zgłupieli! Tak czy nie?


Z wielkim trudem udało się uspokoić reżysera. Ekspresowo „na mokro” przelecieć kostiumy i charakteryzację, przysypać piaskiem nieszczęsną czarną i lepką ogromną kałużę. Powtórka kręcenia sceny skończyła się oczywiście tym, że złapani ponownie w potrzask wojowie na hasło: „Leje się smoła!”, skurczyli się w sobie i starannie kryli twarze przed czarnym kisielem. Niewiele tego dnia brakowało, a Hoffman przypłaciłby to epilepsją! Proszę zgadnąć, która scena znalazła się w filmie? Oczywiście, ta pierwsza albowiem operator przytomnie włączył kamerę i zarejestrował tę nieszczęsną próbę.

Andrzej Haliński
Magazyn Filmowy SFP, 49/2015
Zobacz również
Tydzień 12 / 22 – 24 MARCA 2024
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll