Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Rozpoczęła się! W nocy z piątku na sobotę na Stadionie Olimpijskim w Londynie zapłonął niezwykły, wręcz magiczny znicz, składający się z ognia wszystkich reprezentacji walczących o medale. Moment ten poprzedziło prawdziwie imponujące, trwające około półtorej godziny, widowisko wyreżyserowane przez Danny'ego Boyle'a.
"Fantasmagorią" nazwał je jeden z ponad 10 tysięcy wolontariuszy, którzy wzięli w nim udział. Nie kryjąc poruszenia i emocji, które zapamięta do końca życia, opowiadał o show od środka w spotkaniu na antenie BBC po ceremonii. Wszystko trzymane było w ścisłej tajemnicy. Uczestnicy nie tylko podpisywali umowy zobowiązujące do milczenia, ale i - po prostu - znali tylko swoją część występu oraz to, kto wchodzi po nich. Nic więcej. Kontrolowane "przecieki", informacje o inspiracjach Szekspirem oraz o występie Jamesa Bonda, tylko wzmagały napięcie dramaturgiczne. Efekt zaskoczenia i oniemienia udało się osiągnąć w stu procentach! Udało się też Boyle'owi uwieść widzów - zarówno tych zgromadzonych na stadionie, jak i przed telewizorami (pierwsze dane mówią o około miliardzie osób). Poniekąd to chyba największe osiągnięcie jego artystycznego życia, z którym nie mogą się równać nawet sukcesy hollywoodzkie. Na pewno najbardziej prestiżowe zadanie, z którego wywiązał się perfekcyjnie.
fot. Olycom/Forum
Otwarcie XXX Olimpiady okazało się nie tylko świętem sportu, Zjednoczonego Królestwa, ale i telewizji, kina, muzyki i literatury, a także współczesności. Danny Boyle opowiedział w swoim barwnym show nie tylko kawałek XIX- i XX-wiecznej historii Wielkiej Brytanii, samego Londynu, ale i kultury oraz popkultury, którą Wyspy dały światu. Było w tym widowisku coś ze świata J.R.R. Tolkiena - zieleni i błogości Shire, ale i grozy Isengardu i Mordoru. Była, osobiście, autorka przygód Harry'ego Pottera J.K. Rowling - czytająca o NIbylandii, stworzonej przez J.M. Barriego. Nie zabrakło Mary Poppins. Wszystko zatopione w feerii świateł, fajerwerków, tańca, wspaniałych choreografii, dźwięków.
Muzyka była równie istotna co postacie, które przewijały się przez stadion. Wschodni Londyn musiał rozpływać się w dźwiękach swingu, punka, britpopu. Melodie stworzone przez Beatlesów (zwieńczone występem Paula McCartneya), Amy Winehouse, Dizzee Rascala, The Cure, Rolling Stonesów, Davida Bowie, Sex Pistols, Annie Lennox, The Prodigy, Vangelisa i wielu, wielu innych błyskawicznie musiały otwierać szufladki ze wspomnieniami i marzeniami w głowach i sercach przynajmniej kilku pokoleń ludzi z całego świata.
Boyle wyjątkowo umiejętnie i zgrabnie przeplótł ogrom symboli i ikon, wzniosłość i powagę z humorem, hołd z zabawą, brytyjskość z tym, co stało się elementem kultury i wiedzy globalnej. Magię "Rydwanów ognia" (czyż tego tytułu mogło zabraknąć w Londynie?) przemieszał z rewelacyjną pantomimą Rowana Atkinsona. Ujęcia z własnego "Trainspotting" z pastiszem brytyjskich sitcomów oraz, o ile dobrze dostrzegłam, urywkiem "Powiększenia". Miłosne wyznania z "Czterech wesel i pogrzebu" z współczesnym romansem wypełnionym tweetami, profilami społecznościowymi, SMS-ami. Zresztą wśród gości uroczystości - otrzymując wielkie brawa - pojawił się jeden z twórców tego języka, współautor usługi WWW, internetu - informatyk Tim Berners-Lee.
Jednym z momentów, które zapewne najdłużej będą wspominane przez Brytyjczyków, okazał się debiut aktorski Jej Wysokości Królowej Elżbiety II, która zagrała u boku swoich psów oraz Daniela Craiga vel Jamesa Bonda. Prawdopodobnie krótka inscenizacja zakończona skokiem spadochronowym nie jest perełką kina akcji, ale wpisała się znakomicie w całość show i pokazała zaangażowanie Brytyjczyków w tę Olimpiadę.
To zaangażowanie widać było na wszystkich twarzach, które przewinęły się przed kamerami - nie tylko wśród rozentuzjazmowanych sportowców, wędrujących w długim pochodzie zamykającym uroczystość, ale i wolontariuszy, którzy w kostiumach odtwarzali przeszłość i teraźniejszość. W czasie wojennych fragmentów inscenizacji, odczytać można było z nich zadumę, a gdy stadion ożywał w rytm swingu czy rocka - tryskały euforią. W ani jednym momencie nie dało się zauważyć jakiegoś potknięcia. Ta machina teatralno-taneczno-muzyczno-ludzka zadziałała bez zarzutu.
Danny Boyle zapanował nad tłumem i tłum zahipnotyzował. Szkoda, że nie dostanie za to Oscara. Powinien - on i jego współpracownicy, choreografowie, graficy, montażyści telewizyjnej transmisji na żywo, reżyserzy obrazu (ujęcie olimpijskiego ognia od środka to strzał w dziesiątkę!), mistrzowie od efektów specjalnych, scenografowie i kostiumografowie, tancerze, amatorzy i aktorzy, muzycy... To otwarcie na pewno będzie stanowiło wzór i wyzwanie dla kolejnych olimpijskich (i nie tylko) inauguracji. Choć pochłonęło fortunę - sama część artystyczna to blisko 30 milionów funtów - to takich pozytywnych przeżyć świat na pewno potrzebuje. I sztuka widowiskowa również.
"Fantasmagorią" nazwał je jeden z ponad 10 tysięcy wolontariuszy, którzy wzięli w nim udział. Nie kryjąc poruszenia i emocji, które zapamięta do końca życia, opowiadał o show od środka w spotkaniu na antenie BBC po ceremonii. Wszystko trzymane było w ścisłej tajemnicy. Uczestnicy nie tylko podpisywali umowy zobowiązujące do milczenia, ale i - po prostu - znali tylko swoją część występu oraz to, kto wchodzi po nich. Nic więcej. Kontrolowane "przecieki", informacje o inspiracjach Szekspirem oraz o występie Jamesa Bonda, tylko wzmagały napięcie dramaturgiczne. Efekt zaskoczenia i oniemienia udało się osiągnąć w stu procentach! Udało się też Boyle'owi uwieść widzów - zarówno tych zgromadzonych na stadionie, jak i przed telewizorami (pierwsze dane mówią o około miliardzie osób). Poniekąd to chyba największe osiągnięcie jego artystycznego życia, z którym nie mogą się równać nawet sukcesy hollywoodzkie. Na pewno najbardziej prestiżowe zadanie, z którego wywiązał się perfekcyjnie.
fot. Olycom/Forum
Otwarcie XXX Olimpiady okazało się nie tylko świętem sportu, Zjednoczonego Królestwa, ale i telewizji, kina, muzyki i literatury, a także współczesności. Danny Boyle opowiedział w swoim barwnym show nie tylko kawałek XIX- i XX-wiecznej historii Wielkiej Brytanii, samego Londynu, ale i kultury oraz popkultury, którą Wyspy dały światu. Było w tym widowisku coś ze świata J.R.R. Tolkiena - zieleni i błogości Shire, ale i grozy Isengardu i Mordoru. Była, osobiście, autorka przygód Harry'ego Pottera J.K. Rowling - czytająca o NIbylandii, stworzonej przez J.M. Barriego. Nie zabrakło Mary Poppins. Wszystko zatopione w feerii świateł, fajerwerków, tańca, wspaniałych choreografii, dźwięków.
Muzyka była równie istotna co postacie, które przewijały się przez stadion. Wschodni Londyn musiał rozpływać się w dźwiękach swingu, punka, britpopu. Melodie stworzone przez Beatlesów (zwieńczone występem Paula McCartneya), Amy Winehouse, Dizzee Rascala, The Cure, Rolling Stonesów, Davida Bowie, Sex Pistols, Annie Lennox, The Prodigy, Vangelisa i wielu, wielu innych błyskawicznie musiały otwierać szufladki ze wspomnieniami i marzeniami w głowach i sercach przynajmniej kilku pokoleń ludzi z całego świata.
Boyle wyjątkowo umiejętnie i zgrabnie przeplótł ogrom symboli i ikon, wzniosłość i powagę z humorem, hołd z zabawą, brytyjskość z tym, co stało się elementem kultury i wiedzy globalnej. Magię "Rydwanów ognia" (czyż tego tytułu mogło zabraknąć w Londynie?) przemieszał z rewelacyjną pantomimą Rowana Atkinsona. Ujęcia z własnego "Trainspotting" z pastiszem brytyjskich sitcomów oraz, o ile dobrze dostrzegłam, urywkiem "Powiększenia". Miłosne wyznania z "Czterech wesel i pogrzebu" z współczesnym romansem wypełnionym tweetami, profilami społecznościowymi, SMS-ami. Zresztą wśród gości uroczystości - otrzymując wielkie brawa - pojawił się jeden z twórców tego języka, współautor usługi WWW, internetu - informatyk Tim Berners-Lee.
Jednym z momentów, które zapewne najdłużej będą wspominane przez Brytyjczyków, okazał się debiut aktorski Jej Wysokości Królowej Elżbiety II, która zagrała u boku swoich psów oraz Daniela Craiga vel Jamesa Bonda. Prawdopodobnie krótka inscenizacja zakończona skokiem spadochronowym nie jest perełką kina akcji, ale wpisała się znakomicie w całość show i pokazała zaangażowanie Brytyjczyków w tę Olimpiadę.
To zaangażowanie widać było na wszystkich twarzach, które przewinęły się przed kamerami - nie tylko wśród rozentuzjazmowanych sportowców, wędrujących w długim pochodzie zamykającym uroczystość, ale i wolontariuszy, którzy w kostiumach odtwarzali przeszłość i teraźniejszość. W czasie wojennych fragmentów inscenizacji, odczytać można było z nich zadumę, a gdy stadion ożywał w rytm swingu czy rocka - tryskały euforią. W ani jednym momencie nie dało się zauważyć jakiegoś potknięcia. Ta machina teatralno-taneczno-muzyczno-ludzka zadziałała bez zarzutu.
Danny Boyle zapanował nad tłumem i tłum zahipnotyzował. Szkoda, że nie dostanie za to Oscara. Powinien - on i jego współpracownicy, choreografowie, graficy, montażyści telewizyjnej transmisji na żywo, reżyserzy obrazu (ujęcie olimpijskiego ognia od środka to strzał w dziesiątkę!), mistrzowie od efektów specjalnych, scenografowie i kostiumografowie, tancerze, amatorzy i aktorzy, muzycy... To otwarcie na pewno będzie stanowiło wzór i wyzwanie dla kolejnych olimpijskich (i nie tylko) inauguracji. Choć pochłonęło fortunę - sama część artystyczna to blisko 30 milionów funtów - to takich pozytywnych przeżyć świat na pewno potrzebuje. I sztuka widowiskowa również.
Dagmara Romanowska
Portalfilmowy.pl
Box Office. Mroczny Rycerz powstał.
Box Office. Wysokie loty „Prometeusza”
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024